środa, 1 sierpnia 2012

Poznajcie Frania uratowanego z paszczy lwa.

Znalazła go moja córcia gdy akurat robiłam coś w domu - podobno nie mógł latać tylko wznosił się i upadał kawałek dalej. Zobaczył go kot i wtedy podniósł się alarm w postaci krzyku mojego dziecka.
Kota udało się przepędzić, ale Franio ledwo żywy, przestraszony, mokry i poturbowany leżał nieruchomo na trawie - mrugał tylko oczkami od czasu do czasu.
Popatrzyłam na córcię zastanawiając się jak wytłumaczyć bestialski atak, przykre prawa natury oraz całkiem prawdopodobny marny los wróbelka... i wiedziałam już, że innej opcji nie ma - trzeba reanimować biedaka, chociaż wątpiłam czy coś z tego będzie.
Pod koniec dnia zaczęłam się zastanawiać czy atakowane wróble nie udają nieżywych, bo w kilka godzin jego nóżki, które były jak połamane całkiem się naprostowały i wyglądał już dużo lepiej :) Co prawda dalej nie mógł latać, ale widziałam cień szansy, że się wywinie. Na noc wzięliśmy go do domu i zamieszkał w klatce do przenoszenia kota.
Rano oczywiście córa od razu poszła sprawdzić jak tam Franio się trzyma. Otworzyłam klatkę i fruuu… nie było łatwo go złapać w domu, ale w końcu się udało. Zabawy i śmiechu było przy tym sporo :) Franio dostał na śniadanko płatki owsiane, apetyt mu dopisywał. Po śniadaniu poszłyśmy go wypuścić na dwór. Usiadł na najbliższej choince i trochę poćwierkał, może w podzięce… później poleciał w świat.  


A poniżej zdjęcie napastnika...


Pozdrawiam i zapraszam na moje CANDY :)

21 komentarzy:

  1. Ale historia,lubie wroble maja w sobie cos pociesznego....................a napastnik hiiii niewinny slodziaszek;*****

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedyś miałam taką uratowaną kawkę, świetna była. Brałam ją ze sobą na działkę, ona chowała się przede mną gdzieś w gałęziach, a jak jej się znudziło to wychodziła. Pewnego dnia uczyła się fruwać przed blokiem i jedna z mieszkanek innego bloku mi ją zabrała. Przeżyłam to bardzo, bo to był mój zwierzak, którym opiekowała się cała rodzina. To była pani, która "kolekcjonowała" zwierzaki, miała ich w małym blokowym mieszkaniu bardzo dużo. Za moją kawkę dała mi gumową zabawkę, którą znienawidziłam. Nie wiem dlaczego moi rodzice nic z tym wtedy nie zrobili, ale może mieli ważniejsze sprawy na głowie.
    Potem uratowałam w ten sposób wróbelka. Przez pewien czas mieszkał u mnie w pokoju w pudełku, ale po jakimś czasie zaczął wychodzić i łazić po domu. Najczęściej wchodził za meble i ciężko było go stamtąd wyjąć. Fruwać jeszcze nie potrafił. Jak pojechałam na wczasy moja mama wystawiła pudełko z ptaszkiem na balkon i ptaszek sobie poszedł. Mam nadzieję, że się odnalazł w świecie.
    Historia trzeciego uratowanego ptaszka była tragiczna, bo nie przeżył pomimo prób karmienia i opieki. Widocznie był za słaby, a może i chory, dlatego nie potrafił fruwać.
    A też mam właśnie taką morderczynię ptaszków w domu. Kiedy małe ptaszki uczą się latać, moja kicia jest zamykana i pilnowana bardziej niż zazwyczaj, bo już nie raz jakiegoś upolowała. Ostatnio mi nawet takiego do domu przyniosła.
    Dobrze, że ten Wasz ptaszek ma się dobrze :-)
    Pozdrawiam!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Domyślam się jak musiało Ci być przykro jak ktoś przywłaszczył sobie Twojego ptaszka... moja córcia też na pewno bardzo by takie zdarzenie przeżyła i byłoby jej bardzo smutno.
      Niestety niektórzy mało się liczą z uczuciami innych, zwłaszcza dzieci.
      Też mam kilka zdarzeń i ludzi, którzy podpadli mi w dzieciństwie - tego się nie zapomina :)

      Usuń
    2. Szczególnie przykre było dlatego, że to było moje pierwsze zwierzątko i jedyne, na jakie zgodzili się rodzice do trzymania w bloku.

      Usuń
  3. hihi to napastnik jeden :))) i dobrze że ptaszek uratowany córcia pewnie dumna jest :)))
    pozdrawiam ciepło :-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj dumna bardzo :) Na pewno będzie to długo wspominać :)

      Usuń
  4. No to udało Wam sie uratować ptaszynę , fajnie widzieć ,że odleciała :)
    pozdrawiam
    Ag

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo fajnie, bo na początku nie wyglądał na takiego co by mógł jeszcze gdzieś odlecieć... ;)

      Usuń
  5. Franio taki niepozorny a jednak...wspaniale że udało się uratować ptaszynke;)) brawo dla Córci;))
    Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też się bardzo cieszę, że historia skończyła się dobrze :)

      Usuń
  6. Kotki tak juz maja w naturze, myszki albo ptaszki;)))
    A dla dziecka to mimo wszystko maly szok.
    Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że to taki w sumie pozytywnie zakończony szok zarówno dla ptaka jak i mojego dziecka :) Jedynym poszkodowanym został kot pozbawiony jedzenia :)

      Usuń
  7. Najważniejsze,że historia z happy endem :))Miłego wieczoru!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie. Nawet nie chcę myśleć ile smutku byłoby gdyby historia skończyła się inaczej... ;)

      Usuń
  8. Napastnik ? Takie ma niewinne oczęta :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Dobrze ,że to kocię a nie kocur bo reanimacja by nie pomogła.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  10. Dobrze,że Franio ocalał, teraz poniesie w ptasi świat wieść o swoich wybawicielach.
    Jesli chodzi o "lwa", to proszę go ode mnie ucałować...taki cudny i zalotny :)))

    OdpowiedzUsuń
  11. Niestety kot to śmiertelny wróg dla ptaków. Dobrze, ze udało Wam się uratować tego ptasiego biedaka z paszczy lwa :)No i córci należy się nagroda za piękne zachowanie :))

    OdpowiedzUsuń
  12. Jak to się stało, że wcześniej do Ciebie nie trafiłam?
    Kochasz koty i ptaki :) A ja kocham to też ty je kochasz :))
    Pozdrawiam
    G

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.